Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 359.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w głowie jego ważyły się widocznie jakieś myśli i postanowienia. Po dobréj godzinie takich rozmyślań, zadzwonił na lokaja i rozkazał oznajmić Maryanowi, że chce się z nim widziéć natychmiast.
Przed kilku właśnie minutami, Maryan wrócił był z miasta. W wytworném wizytowém ubraniu wszedł do gabinetu ojca i znalazł go siedzącego przy biurze, ze wzrokiem machinalnie w otwartą książkę wpatrzonym. Na odgłos kroków, Brochwicz podniósł głowę, zamyślonemi oczyma spójrzał na syna i milczącym giestem ukazał mu poblizki fotel, poczém zamyślił się znowu, tak ważną snadź rozmowa jego z synem być miała, i tak trudno mu było ją rozpocząć!
Przez kilka minut syn i ojciec siedzieli naprzeciw siebie w milczeniu, a każdy, kto-by patrzał na nich w owéj chwili, uderzonym zostać-by musiał wybitnemi, rzec można, typowemi cechami, okrywającemi twarze ich i postacie. Jan Brochwicz miał już wtedy lat blizko pięćdziesiąt, ale wydawał się daleko młodszym, niż był w istocie. Szpakowate włosy, przerzedzeniem swém i ułożeniem z lekka przypominające podgalane czupryny, otaczały czoło wysokie, szlachetnie zarysowane, od reszty twarzy, ogorzałéj nieco, odbijające białością, na któréj tém widoczniéj rysowały się gęste i liczne zmarszczki. Oczy, okrągło wykrojone, ze źrenicami ciemno-błękitnéj barwy, płonęły blaskiem żywym, patrzały z łagodnością, niewyłączającą pewnéj dumy i dobroduszności, nie wyłą-