Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 366.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zapewne odpowiedzi, oczekując jéj z drżącemi błyskami w wilgotnych oczach, okazującemi niepokój i żywe pragnienie. Abdykując na rzecz syna, doświadczał może pewnéj trwogi na myśl o sposobie, w jaki podejmie on spadającą z głowy ojcowskiéj koronę, i pragnął, aby sposób ten zwiastował siłę i męztwo, przyrzekał godne spełnienie położonych w nim nadziei.
Ale Maryan nie zaraz odpowiedział. Na białe czoło jego teraz dopiéro wystąpiła zmarszczka, od lekkiego ściągnięcia się brwi pochodząca; delikatne policzki różową zaszły barwą, wzrok jego wbity był w ziemię, głowa na pierś pochylona.
— Mój ojcze — wyrzekł po chwili zniżonym głosem — nie czuję się jeszcze godnym tak wielkiego zadania, jak to, które chcesz mi powierzyć... nie jestem pewnym, czy podołać mu potrafię...
— A któż zadaniu temu podołać może, jeżeli nie wy, młodzi? — zawołał Brochwicz z roziskrzonemi nagle oczyma. — Maż ono zostać opuszczoném przez starych, którzy sprostać mu już nie mogą, i przez młodych, którzy o siłach swych wątpią. My porodziliśmy się i żyliśmy wczoraj, dzisiejszy dzień jest nam już tylko dniem żalów i wspomnień, a jutrem naszém grób. Ale wy... wy, młodzi, w parze idziecie z czasem, którego jesteście synami; przeszłość wasza krótka, a przyszłość długa; piérwsza nie szepce wam jeszcze do ucha o tém, co było, druga wiele ma jesz-