Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 382.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ścią i wytrwałością własną, a cudzego dobra, które posiąść-byś mógł tylko sposobem nieuczciwym i kosztem znacznéj części osobistego swego zadowolenia, nie przyjmujesz, i na tém kończy się pozorna tragedya, w którą mnie wtajemniczyłeś, a w któréj, wybacz, ja, przy najgorętszéj chęci rozczulania się na twoję intencyą, najlżejszego tragicznego wątku nie widzę.
Maryan patrzał z razu na mówiącego w ten sposób towarzysza z wielką uwagą; po chwili spuścił oczy, jakby pod wpływem przykrego uczucia i długo siedział nieruchomy, milczący. Ręka tylko jego, niecierpliwym ruchem mięła leżącą na stole ćwiartkę papiéru, a na białém czole, niby widzialne oznaki niepewnych i wahających się myśli, występowały i znikały drobne ruchome zmarszczki.
— Zapewne — wymówił nakoniec stłumionym głosem — tak... masz słuszność... ale...
Zatrzymał się i przygryzł z lekka drżącą nieco wargę. Stefan milczał wciąż, patrzał na wahającego się człowieka, i nie ułatwiał mu niczém wypowiedzenia słów, które, tuż-tuż wybiegając na usta, cofały się przecież wewnątrz, pod wpływem tajemniczego jakiegoś uczucia.
— Tak — zaczął Maryan — ale...
I jeszcze nie dokończył swéj myśli. Nagle, jakby czyniąc wysilenie nad sobą samym, jakby uznając konieczną potrzebę wypowiedzenia w téj chwili samego