Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tąd przechadzał się tylko po wybrzeżu, i wzrok ciekawy przesuwał po powierzchni tajemniczego żywiołu, teraz dał nurka, zatopił się w odmętach po czubek swych złocistych kędziorów, i wyskoczył na powierzchnią, zdziwiony i zmartwiony. Uczuł, że źle mu tam jakoś było, w tych toniach, tak błyszczących i niezmiernie zajmujących, gdy się na nie patrzało z daleka, źle, ciasno, ciemno i przedewszystkiém — nudno.
Spostrzeżenie to zmartwiło go, ale nie zniechęciło; godzina była wczesna jeszcze, Maryś, po dość długiéj przechadzce po pokoju, usiadł znowu przed biurkiem, czytał i na arkuszu papiéru spisywał różne nazwy techniczne, których zapamiętać nie mógł, i wyrażenia naukowe, których nie rozumiał. O północy zabolała go głowa i ręka; wstał, przeciągnął się, stęknął, zsunął brwi z wyrazem głuchéj dolegliwości, i rzucił się na posłanie tak zmęczony, jakby przez cały dzień drzewo rąbał. Téj nocy śniło mu się, że, po ukończonym już kursie nauk, wrócił ze szkoły agronomicznéj i znajdował się w rodzinnym domu. Po Brochowskim salonie, obok matki jego, przechadzała się Anna Siecińska taka, jak ją widywał w izbie staréj kamienicy: zadowolona, spokojna, z uśmiechem na świéżych ustach, z ogniem zdrowia, energii i uczucia w szafirowych oczach, z kluczykami przy pasku. Patrzał na nią ze szczęściem i zachwyceniem, potém spoglądał przez okno. Za oknem Brochów kwitnął: