Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łém sercem zatęknił do Anny, zapragnął ujrzéć ją przy sobie... Zarazem spójrzał na rozłożone z obu stron biurka i pośrodku foliały i pomyślał, ile trudów ciężkich poniesie, ile długich dni, miesięcy, lat nawet, przeżyć mu wypada, nim wolno mu będzie sięgnąć po to, czego pragnął.
Zbuntował się przeciw przeznaczeniu temu, które przyjął był jednak niedawno z własnego wyboru, przeciw dziełu, które rozpoczął z głową kipiącą zapałem i nadziejami. Przeznaczenie to wydało mu się teraz strasznie twardém i surowém, dzieło ciężkiém do niezniesienia, długiém do nieprzetrwania....
— Trzeba-ż! — zawołał, zrywając się z fotelu — trzeba-ż koniecznie tak bardzo męczyć się, a przedewszystkiém tak długo czekać, aby zostać szczęśliwym?
Dnia tego obiad smutnie zeszedł u państwa Brochwiczów. Chmura smutku, leżąca na czole pierworodnego syna, zasępiała twarz rodziców. Pan Jan był widocznie niespokojny, pani Herminia więcéj sztywna, niż kiedy, Maryś zaś, albo milczący i zamyślony, albo szyderski i zgryźliwy. Przy końcu obiadu patrzał długo na młodszych braci, którzy, mając pomiędzy sobą staruszka cerbera, z wielkiém ożywieniem rozprawiali o wesołym wieczorku, spędzonym w przeddzień u znajomych. Był to tak zwa-