Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chni śniegu, śród ciekawych spójrzeń przechodniów, w blaskach promieni słonecznych, z migotaniem jaskrawych kobierców, z odgłosami śmiéchów młodzieńczych, dobywających się z ciepłych zwojów puszystych futer, mknął daleko od miejsc ciszy, samotności, surowych rozmyślań, i twardych pasowań się z oporną pracą, daleko od obrazów niepewnéj przyszłości, od niepokojów rachującego się z sobą sumienia, od walk rąk budujących, lub umysłu, przygotowującego budowniczy materyał, ku swobodzie, zabawie, pięknym oczom kobiecym, ku upajającéj grze słów swawolnych i miękkiéj rozkoszy, zażywanéj w objęciach dawnych, od kolébki powziętych, z naturą zrosłych przyzwyczajeń...
Od dnia owéj szlichtady minęło znowu dwa tygodnie. W popołudniowéj nadwieczornéj godzinie, Maryś leżał, wygodnie rozciągnięty na elastycznéj, srebrnawą skórą wybitéj sofie swego saloniku. Przez drzwi otwarte widać było stojące w głębi gabinetu różane biureczko, a na niém mur chiński, przedstawiający widok, w ruinę upadłego gmachu. Pękate, czworogranne i podługowate foliały, nie leżały już tam jedne na drugich, ułożone w porządku, nakazanym zawartą w nich treścią, ale zaściełały biurko, a nawet część znajdującéj się wkoło biurka podłogi, bezładném nagromadzeniem tomów, rozwartych na najrozmaitszych stronicach i rozdziałach, z odkładkami porozdzieranemi w różne kierunki. Gdzie nie-