Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakim-że to językiem przemawiasz dziś do mnie, Maryanie? — zapytał, na-pół jeszcze z zamyśleniem, na-pół ze śmiechem.
— Językiem prawdy — odparł Maryi z powagą — prawdy, którą, odkryłem w rozmyślaniach dni ostatnich. Piérwszy raz w życiu byłem długo samotny, zastanawiałem się, myślałem i odkryłem, że, gdy przed kilku tygodniami zamienialiśmy ze sobą poglądy nasze na życie, myliliśmy się obaj...
— Doprawdy? — przeciągle i tonem wątpliwości wymówił Stefan.
— Tak — pewnym głosem i z wyrazem przekonania na twarzy odpowiedział Maryś — bo powiedz sam, Stefanie, słuszném-że jest uważać świat za olbrzymi jakiś zakład karny, w którym ludzie skazani są na dożywotnią ciężką pracę, a życie za jeden ciąg starań i zachodów, starań i zachodów o co? o materyalne dobro, o wzbogacenie się, lub przechowanie posiadanego bogactwa? Nie mówię tu zresztą o ludziach całkiem ubogich, ci bowiem, chcąc nie chcąc, muszą do czasu przynajmniéj zaprzęgać się w niewolę prozaicznych potrzeb i robót; ale każdy, kto, zrządzeniem losu, posiada takie przynajmniéj środki, jakie niezbędnie potrzebnemi są do podtrzymania fizycznéj jego exystencyi, czy nie lepiéj uczyni, jeśli, zamiast męczyć się, tracić najżywotniejsze siły i najpiękniejsze dni młodości, nad zdobywaniem rzeczy niekoniecznie już mu potrzebnych, odda się cały in-