Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ustach dziewczyny; głos jéj nieśmiały, odwykły jakby od śpiewów wesołych, obił się o stare mury mieszkania, o grube szyby, zapłakane mętnym deszczem wiosennym, drżał chwilę na wiśniowych wargach i umilkł, pochłonięty cichém westchnieniem. Igła wypadła z palców Anny, głowa jéj podniosła się, oczy utkwiły w kapryśnych wzorach obłoków, szarym pasom rozdzielających dwa przeciwległe rzędy bezkształtnych dachów i okopconych brzydkich kominów. Czy o przeszłości myślała, lub o przyszłości? O jednéj może i o drugiéj zarazem. Była taką, jaką nigdy ani na mgnienie oka nie widział jéj nikt z otaczających. Była smutną. A jednak w oczach jéj, szeroko teraz otwartych, jaśniało zarazem światło tajemnéj jakiéjś nadziei, gorąca iskra marzenia, czy żądzy, ogniem wybuchającéj z młodego serca, rozpalała szafirowe źrenice, ciemne rzęsy zadrżały, dotknięte wilgocią łzy, spuszczającéj się z za powieki; zarazem wstrząsnęła z lekka głową, powiodła dłoń po czole, szybkim ruchem pochwyciła igłę i znowu szyć zaczęła. Szyła tylko prędzéj i pochylała głowę niżéj, niż wprzódy. Pierś jéj wszakże szerzéj i głębiéj oddychała. Była to snadż dla niéj jedna z chwil ciężkich i rozkosznych razem, w których nie naglona koniecznością do rachowania dziennych zarobków, rachowała się ona z samą sobą, z tém, co w niéj było. Wtedy w piersi i głowie swéj, obok miłości dla rodziny, obok myśli o niéj, obok siły