Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i męztwa, znajdowała inne jeszcze uczucia, które rozkazywały jéj zamarzyć chwilę, zapragnąć, zatęsknić, tak, jak marzy, pragnie i tęskni każdy, w czyjéj piersi uderza serce ludzkie — młode, gorące i zdrowe.
Wśród ciszy, panującéj w mieszkaniu, ozwało się lekkie skrzypnięcie drzwi, prowadzących z podwórza do kuchni. Ten jednak, kto wschodził, musiał mieć krok, wahający się przez nieśmiałość, lub wzruszenie, musiał zatrzymać się przy drzwiach dla nabrania śmiałości, lub oddechu, bo, prócz skrzypnięcia drzwi, przez parę sekund nic więcéj słychać nie było. Anna podniosła głowę z wyrazem oczekiwania.
— Czy to ty, Kasiu? — zapytała.
Odpowiedzi nie było żadnéj, ale w kuchence ozwały się kroki męzkie, i we drzwiach bawialni stanął Maryan Brochwicz.
Po policzkach Anny przemknął szybki rumieniec, ale usta jéj roztworzyły się swobodnym, uprzejmym uśmiechem. Zgarnęła z kolan kilka drobnych kawałków płótna, które zszywać zaczęła, i składając jedną ręką, drugą wyciągnęła do gościa.
— Nie spodziewałam się widziéć dziś pana — rzekła.
— Tak — odpowiedział Maryan, zatrzymując przez chwilę w dłoni swéj podaną rękę — przychodzę w istocie niespodzianie, i winienem nawet przeprosić panią za tę extraordynaryjną wizytę, ale... niepodobna mi było czekać niedzielnego wieczoru.