Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Uczyniła nagłe poruszenie, jakby chciała zerwać się, powstać, odejść... Oczy jéj jaśniały śród zmroku iskrami i łzami, twarz płonęła rumieńcem zawstydzenia, wzruszenia. Ale w jedném oka mgnieniu, obie ręce jéj znalazły się uwięzione silnym uściskiem w białych gorących dłoniach Maryana.
— Nie odchodź pani! nie uciekaj! dziś muszę powiedziéć ci wszystko, i zapytać cię o słowo, rozwiązujące zagadkę szczęścia, lub nieszczęścia mojéj przyszłości! Kocham cię, Anno... więcéj niż kocham... czuję wobec ciebie uwielbienie głębokie... cześć, która obudziła się we mnie, odkąd zacząłem patrzéć w twą czystą, a tak silną duszę! Czyliż słów, które wymawiam teraz ustami, nie odgadłaś w oczach moich wtedy, gdy, przychodząc tu, stęsknionym wzrokiem szukałem twojego spójrzenia? Czy nigdy nic nie powiedział ci uścisk mojéj ręki wtedy, gdy, podając ci ją z obojętném na pozór powitaniem, nie mogłem poskromić drżenia, wstrząsającego całą istotę moję? Czy nie odgadłaś nigdy uczuć moich wtedy, gdy śród zgromadzonéj rodziny twéj szukałem zawsze miejsca najbliższego ciebie, gdyśmy oboje, obcy sobie jednak na pozór, zapominali o upływie długich kwadransów wśród ponętnéj rozmowy, z któréj uczyliśmy się wzajem poznawać siebie? powiedz! powiedz!... umiész kochać tak gorąco, tak niezmordowanie czuwać nad ukochanemi przez cię istotami... niepodobna, abyś nie miała jasnowidzenia serca, przenikającego