Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szcze, bo nie chcę wierzyć tobie, ani sobie! Odmawiasz mi?...
— Odmawiam!
Maryan powstał wyprostowany, sztywny, roznamiętniony żalem i obrazą.
— Tak — rzekł, podnosząc głowę — omyliłem się ciężko, okrutnie... Wyobrażałem sobie anioła, pełnego nadludzkiéj dobroci i przeczystéj poezyi, zapominając, że owiało go suche tchnienie cyfry, że skrzydła jego przylgnąć już mogły do ziemi... Omyliłem się, myśląc, że są jeszcze na ziemi istoty rachować niezdolne i że jedną z istot tych ty jesteś, pani!...
Usta jego i ręce drżały, gdy mówił te słowa, w głosie przebrzmiewały ostre dźwięki szyderstwa i srodze zranionéj miłości własnéj.
W kilka minut potém Anna była znów samą. Drzwi kuchenki zamknęły się za wychodzącym młodym człowiekiem, i po chwili otworzyły się znowu, zarazem zabrzmiał w kuchence srebrny śmiéch dziecinny i poważniejszy, ale swobodny i wesoły, głos kobiécy. Katarzyna wracała z małą siostrą z przechadzki.
— Anusiu! gdzie Anusia? — zaszczebiotała mała dzieweczka.
— Aniu moja! gdzie jesteś? — zawołała młoda panna.
Zdziwiły się obie, że piérwszy raz, odkąd zamie-