Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stefan słuchał słów rodzeństwa, potém zbliżył się ku oknu i stanął przed Anną. Czoło jego chmurne było, surowe, ale po ustach przewijał się wyraz głębokiego żalu, nieskończonéj miłości. Domyślał się snadź wszystkiego, co przed godziną zaszło w téj izbie. Przez chwilę w smutném zamyśleniu patrzał na pochyloną i nieruchomą głowę siostry, potém z wolna i łagodnie ujął rękę jéj, zwisającą bezwładnie pomiędzy fałdami sukni i cicho wymówił:
— Anno!
Głos jego posiadał snadź nad młodą dziewczyną moc potężną; przywykła słuchać go we wszystkich niepewnościach i boleściach życia, przywykła całą siłą piersi swéj snuć z nim razem trudny duet — pracy, cierpienia i obowiązku. Głos ten wniknął i teraz we wzburzoną toń jéj uczuć i przywołał ją ku zewnętrznemu światu. Odjęła rękę od oczu i wzrok mętny jeszcze utkwiła w twarzy brata.
— To ty, Stefanie! — wymówiła z cicha.
Obejrzała się dokoła, a widząc zmrok, panujący w mieszkaniu, pogrążone w ciemnościach ognisko kuchenne i zgromadzone koło niéj pełne troski i obawy twarze rodzeństwa, wstała szybko z siedzenia i zawołała:
— Przepraszam was, o! przepraszam!
W głosie jéj była w istocie pełna żalu i pokory prośba o przebaczenie. Żałowała chwili, spędzonéj śród jéj saméj tylko dotyczących myśli i smutków,