Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł... o! jakże pamiętała tę chwilę, gdy po raz piérwszy usiedli oboje przy tym samym stole, przy którym siedziała ona teraz! Mogłaż się mylić, gdy zdawało się jéj, że go olśniła blaskiem swéj piękności, że czar jéj spójrzenia szybkim rumieńcem powlókł na chwilę surowe czoło pracownika?.... Czy i on także pamiętał może o piérwszém spotkaniu? Czy to niewytłómaczone drżenie serca, z którém go witała, oblokło ją tak wzruszającą ponętą, że i jego także serce, ściśnięte żelazną obręczą trudnych wymagań bytu, zadrżało tajemnie? A jednak, po kilkunastu spotkaniach, po kilku błyskawicznie szybkich chwilach, w których oczy ich spotkały się ze sobą, lica zapłonęły, usta zadrżały i nie dokończyły zaczętego wyrazu, on piérwszy przyszedł ku niéj ze słowem pożegnania... Nie była jednak, na wzór innych rówieśnic swych, wychowaną w klauzuralnéj nieświadomości tajemnic serca; kierująca ją więcéj namiętna niż surowa ręka matki, nie wyanieliła jéj tak, aby uczucia ludzkie przedstawiały dla niéj zagadki, na których znaczeniu co chwila mylić-by się mogła... poznała więc, że słowo pożegnania, które wymawiał z obojętną twarzą, zadawało mu ból przeszywający, że walczył i, dobrowolnie rozstając się z nią, zwyciężał coś w sobie... Ona także zadrżała wtedy do głębi, po raz piérwszy w życiu uczuwaném cierpieniem, i powiedziała sobie, że to coś, co pracowało w jéj piersi niewymownym żalem