Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wartość jéj i gatunek. Twarz jego uznojoną była od pochylania się i podnoszenia ciężarów, które dźwigać pomagał; ręce opylone, zaczerwienione od żelaznego młotka, którym uderzał w twarde deski, od grubych powrozów, które rozwiązywał, i upartych gwoździ, z których jeden, oporny i ostry, zarysował mu na ręce głęboką i krwawiącą się szramę.
Jakże inaczéj człowiek, ku któremu przybyła, wyglądał wtedy, gdy widywała go w domu swéj matki! a bardziéj jeszcze, jakże inaczéj wyglądał on w państwie jéj wyobraźni wtedy, gdy, marząc o nim, tęskniąc do niego, stroiła rysy jego w poetyczną bladość wzruszeń miłosnych, a postać jego rzeźbiła w kształty Apollina, o surowém, lecz przeczystém czole! Była to tylko przecież abstrakcya, był to obraz człowieka, oderwany od tła, na którém rozwijało się życie jego. Teraz ujrzała go pośród tła tego, a wszystkie zmysły jéj zbuntowały się przeciw miejscu, do którego weszła; przeciw widokowi, który uderzył jéj oczy, i napełniły ją uczuciem nieprzezwyciężonéj odrazy. W piérwszéj sekundzie chciała wyciągnąć ku niemu rękę, i rozmowę z nim, tak ważną dla niéj, tak rozkosznie śpiewającą w jéj myśli, rozpocząć serdecznym uściskiem dłoni. Ale wzrok jéj upadł na zapylone ręce Stefana, i ręka jéj kurczowo zacisnęła się wkoło jedwabnych fałd sukni, tém już tylko zda się zajęta, aby ochronić je od zetknięcia z po-