Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W czasie, gdy Anna to mówiła, dziewczynka nie spuszczała ze Stefana ładnych swych i pojętnych, lubo zapadłych i spłakanych, oczu. Rozumiała, że cały los jéj, cała ochrona od tułactwa i nędzy, zależy od woli człowieka, z którego rąk nieraz dawniéj otrzymywała w sklepie zwitki papieru, zawierające posiłek dla choréj swéj matki.
— Anusiu — rzekł Stefan prosto i krótko — zdaje się, że i mowy być o tém nie może, abyśmy dziecię to pozostawiać mieli na głód, chłód i niebezpieczeństwa ulic miejskich. Wystarczy nam chleba i dla niéj, wystarczyć powinno i czasu dla dania jéj oświaty i nauki.
— Ja, Anusiu, uczyć ją będę pisać i geografii! — zawołała mała Klemensia, która przed chwilą, z zaspanemi jeszcze trochę oczyma, weszła do bawialni.
— A ja rachunków i czego tam jeszcze trzeba będzie! — dodał młodszy ze studentów.
— A ja szyć, haftować i krajać bieliznę — z uśmiechem rzekła Anna.
— A za to wszystko — zaśmiał się Edmund — Józia dopilnuje, aby rosół nasz przydymionym nie był i pieczeń niedopieczoną, wtedy, gdy nasza siostra zostanie już szwaczką na wielką skalę!
W czasie, gdy rodzeństwo zamieniało wyrazy te, ją mające na celu, Józia nie zdawała się nic widziéć ani słyszéć, prócz najstarszego brata rodziny i słów,