Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 174.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wychowana przez panią Herminią na ziemskiego anioła, nie poszła ani do pokoju swego, ani po włóczkę, któréj jednak parę pasemek, przez chytrość i przebiegłość wcale nieanielską, zaniosła z rana na górę. Wbiegła na wschody, ztamtąd na kurytarzyk, odgradzający pokoje jéj od pokojów młodszych braci, i stanęła, drżąca cała, blada, z trwogą w źrenicach, z dłońmi przyciśniętemi do wzdymającéj się piersi... Po chwili ozwały się na wschodach kroki męzkie; Roman Gotard ukazał się w drzwiach kurytarzyka. Miał na sobie hiszpański swój płaszczyk, tyrolski kapelusz trzymał w ręku; wzrok jego pałający, niespokojny, spotkał się z drżącą postacią dziewczyny, i z ust wydarł się stłumiony okrzyk, w którym zadźwięczała wyraźnie namiętna radość. Ale i ona także na widok jego odzyskała siły, które zdawały się ją opuszczać. Dzieliło ich parę kroków tylko. On patrzał na nią błagalnie, trwożnie, pokornie i namiętnie. Ona zbliżyła się i, odrywając od fałd błękitnéj jak niebo sukienki, drobną, drżącą rękę, wyciągnęła ją ku niemu. W téj chwili w głębi kurytarzyka skrzypnęły drzwi jakieś. Żancia drgnęła, Roman Gotard odskoczył i postąpił szybko ku drzwiom, za któremi brzmiała minorowa gama, wygrywana przez jednego z jego uczniów. Ale jakkolwiek krótką była chwila wzajemnego ich porozumienia, ona miała czas uczuć na swéj ręce palące gorąco dłoni jego, on mógł przez parę sekund