Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nia pani Róży, która, zmęczona dreptaniem i lamentowaniem, usiadła nakoniec obok niéj i pogrążyła się także w głębokiém i wcale niezwykłém sobie rozmyślaniu.
— Wiész co, kochańciu? — rzekła po chwili milczenia — niech mię Bóg ciężko skarze, jeślim ci czego złego życzyła, jeśli nie prawda, że kocham cię tak, jakbym i rodzoniutkiéj córki swéj kochać nie mogła, gdy-bym ją miała! Nie chcę brać twojéj zguby i twoich łez na moje sumienie. Wiész co? powiedz wszystko rodzicom! padnij im do nóg, zwierz się ze wszystkiego! powiedz tak: „mamo! ojcze! umrę z desperacyi, jeśli wydacie mię za Arturka; pozwólcie, abym przysięgła przed ołtarzem temu, kogo wybrało serce moje!” A co? czy nie pięknie powiész? Niech dowiedzą się o wszystkiém i radzą, jak mogą! niech już i mnie impertynencyi jakich nagadają i z domu swego wypędzą! Pojadę do Cieciórkowszczyzny, mniejsza o to! byle-bym już z tych tarapatów, których mi ten twój czuły Romulek narobił, wybrnęła! No cóż, kochańciu? zacznij od mamy... jak wstanie i ubierze się, idź do niéj, padnij do nóg i powiedz tak: mamo...
— Nigdy, ciociu kochana, nigdy!
— Co nigdy? co? co? dlaczego?
— Nigdy nie odważę się powiedzieć o tém mamie... mama powie, że to exaltacya, rozgniewa się... spójrzy na mnie tak zimno, surowo... o! moja ciociu! gdybyś wiedziała, jak mi zawsze smutno, straszno,