Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 226.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dwie dosłyszalnym, ale pan Jan wpatrzył się w córkę z żywém zdumieniem i z żywszym jeszcze przestrachem.
— Co? — zapytał, nie dowierzając jakby własnym uszom — kochasz kogoś, ale nie pana Artura? Cóż-by to znowu być mogło? jakim sposobem? kiedy? kogo?
Żancia osunęła się do kolan ojca i szyję jego objęła ramionami. Policzki jéj pałały ognistemi rumieńcami, całe ciało drżało jak w febrze.
— Jakim sposobem? — powtarzał pan Jan — kiedy? gdzie? kogo?
— Pana Romana! — szepnęło dziewczę.
— Kogo? kogo? — przykładając niemal ucho do drżących ust córki, pytał pan Jan z niecierpliwością i obawą.
— Pana Romana!
— Jakiego pana Romana? co to za pan Roman taki? nie znam nikogo z takiém imieniem!
— Znasz, ojcze! — szeptała dziewczyna, twarzy i oczu nie odrywając od piersi ojca — pan Roman Wąsikowski...
Na dźwięk tego nazwiska, nagły, niepodobny do powstrzymania uśmiech, rozlał się po twarzy pana Jana.
— Co? co? — zawołał — Roman Gotard Bruno! niedoszły ten wirtuoz! zapoznany geniusz! żebrak w wytartym fraku, rozwożący osobiście po domach