Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.2 305.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nym bólem wołał w myśli swéj: jakże ciemne, burzliwe i jałowe, pełne próżnych smutków i niebezpiecznych pokus, będzie ich jutro!...
Nagle dał się słyszéć odgłos gwałtownego zbiegania ze wschodów, potém w głębi mieszkania dwoje czy troje drzwi otworzyło się i zatrzasnęło z łoskotem, w sąsiedniéj sali jadalnéj zaszumiały niby skrzydła olbrzymiego ptaka, niby krochmalne suknie kobiece, i do bawialnege salonu, z twarzą śmiertelnie bladą, z czepkiem wykrzywionym na rozrzuconych bezładnie włosach, wpadła Drylska. Szeroko rozwarte, na-pół w téj chwili obłąkane, oczy staréj sługi Brochwiczów, nie widziały snadź przed sobą nic i nikogo, machinalnie tylko uczuła ona, że znajduje się w obecności swych państwa, i zanim ktokolwiek miał czas opamiętać się i jedne choćby słowo przemówić, z wielkim szelestem krochmalów upadła na klęezki wśród pokoju, i w całéj długości rozpościerając ramiona, zawołała:
— Bijcie mnie, zabijcie, ukrzyżujcie, zamordujcie! ja temu nie winna! ja tego nie chciałam! ja do tego nie należałam! ja nie wiem, jak się to stało!
— Co stało się! mów! — zawołał pan Jan, przystępując ku klęczącéj kobiecie.
— Nie wiem! nie wiem! — jęczała, a raczéj krzyczała Drylska — położyła się i zasnęła... Ta... ta... żeby jéj Pan Bóg był nigdy do nas nie przynosił...