Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 057.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niezawodnie w każdym innym razie nastąpiły, po całym salonie rozległ się ponury i trwogą przejęty okrzyk: cholera! cholera! Długo wsłuchywałem się w ten powtarzany, przez kilkadziesiąt ust, okrzyk, i w opowiadanie służącego, który go pierwszy wywołał, a w końcu pojąłem, zrozumiałem wszystko.
W mieście naszém ukazała się cholera, a pan B., zwyczajny mój pacyent, człowiek o łapczywém podniebieniu, a słabych organach trawienia, stał się jedną z najpiérwszych ofiar téj plagi. Załamałem ręce i przez kilka sekund zostawałem w stanie przygnębienia nadzwyczajnego. Uczciwość bowiem i poczucie obowiązku nie postradały we mnie mowy i słuchu tak, jak to od trzech dni stało się z moim rozumem, i teraz wyraźnie wskazywały mi drogę, którą postąpić miałem, a która wiodła mnie prosto i bezpośrednio za drzwi tych czarownych salonów, gdzie jaśniało me słońce, z półksiężycem na głowie i gwiazdami przy uszach. Ha! nie mogłem uczynić inaczéj! Wziąłem kapelusz, skłoniłem się wszystkim obecnym, przycisnąłem do ust atłasową ręczkę panny Heleny i, z ciężkiém westchnieniem w piersi, puściłem się ze wschodów piérwszego piętra.
I tak skończyło się wszystko...
— I nie wróciłeś już pan więcéj do panny Heleny? — spytała pani Zofia.
— O! pani — odpowiedział doktor — z cholerą żartów niéma. Przy łożu pana B. przepędziłem re-