Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ry, po długiéj i ciężkiéj chorobie, piérwszy raz oczy na świat otwiera. Panna Helena ani mi na myśl nie przyszła. Pomiędzy nią i mną stało straszne widmo cholery, a wspomnienie o świetném słońcu, którego przez trzy dni wiernym byłem satelitą, pogrążyło się w tém olbrzymiém morzu nędz, nieszczęść i cierpień ludzkich, na jakie przez trzy tygodnie patrzyłem i zupełnie w niém zatonęło. Kiedym potém przypomniał sobie pannę Helenę i moje trzydniowe szaleństwo, zaśmiałem się na całe gardło i zawołałem: — „O, niewiasty, Ewy, zwodnice, kusicielki! Czyliż potęga wasza do tego dochodzi stopnia, że nawet doktorów medycyny umiecie przemieniać w martwe globy, instynktem rządzące się mole!” I — dziwna rzecz! zamiast tęsknoty do panny Heleny, uczułem taką do niéj urazę, jakbym się gniewał na nią, że potęgą wdzięków swych i talentów uczyniła ze mnie przez czas jakiś najformalniejszego głupca. Kiedym wreszcie piérwszego spotkanego znajomego zapytał o nią, dowiedziałem się, że w czasie, gdym ja chodził około cholery i jéj ofiar, ona wraz z rodzicami wyjechała do stolicy, aby tam zimę przepędzić, co do reszty utrwaliło mnie w przekonaniu, że ani się zanosiło nawet na to, bym w jéj planetarnym systemacie mógł zostać Jowiszem, obdarowanym wiecznie kwitnącą wiosną nadziei i szczęścia. Nie martwiło to mnie jednak wcale i nie zmartwiła nawet wiadomość, którą w kilka miesięcy potém otrzymałem, że panna Hele-