Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W téjże saméj chwili do saloniku wchodzili dwaj mężczyźni.
— Pani D.? — wymówił pan Witold, z takiémże samem zdziwieniem, jak jego żona, a tylko zniżonym głosem dodał: — Zkąd-że znowu wzięła się tu ta baba?
— Któż to taki? — również cicho zapytał doktor Władysław.
Pan Witold pochylił się do jego ucha i szepnął:
— Jest to najwytrwalszy myśliwy z całego świata chrześcijańskiego. Wiecznie bowiem poluje, pudłuje i znowu poluje.
— Nie rozumiem — odparł doktor Władysław.
Po żartobliwym uśmiechu, z jakim zwrócił się ku niemu pan Witold, poznać można było, że zabierał się do wyjaśnienia mu słów swoich, ale nagłe a szerokie otworzenie się drzwi nie pozwoliło mu spełnić zamiaru. Drzwi otworzyły się szeroko, bardzo szeroko, a przez nie weszły dwie panie, ubrane bogato, bardzo bogato. Miały na sobie suknie, których długość czyniła je podobnemi do komet, wróżących wojny, zarazy i nieurodzaje.
— O, jakże dawno nie widziałam lubych, kochanych państwa! — mówiła starsza z dwóch pań, ściskając na przemian ręce pani Ludwiki i pana Witolda w dłoniach, okrytych żółtemi rękawiczkami. — A ta luba, kochana Ludwinia, jakże wypiękniała, jak mi cudownie, zachwycająco wygląda! Słyszałam, że