Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 230.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się nie trwożysz, że spokojnie patrzysz w tę przyszłość moję, która nie jest ani ciemną, ani nieznaną, bo pali się śród niéj i rozświeca ją to słońce moje, któreś ty we mnie rozniecił, którego ognie zawsze mnie ogrzeją, którego światłość zawsze mnie pocieszy...
Mówiąc tak, ogarniała ramionami chylącą się ku niéj postać ojca, a to słońce, o którém mówiła, zdawało się całe występować na twarz jéj i rozpalać ją, i opromieniać najpiękniejszemi światłami, jakiemi kiedykolwiek jaśniało oblicze kobiece...
W kwadrans potém, Józia weszła do swego małego pokoiku i szczelnie zamknęła drzwi za sobą. Była nakoniec samą, twarz jéj wyrażała wielką i głęboką boleść, oddech szybki był i nierówny. Podeszła ku oknu, odwinęła roletę i wzrok zatopiła w bladym błękicie nieba, po którym płynął okrągły księżyc, wiodąc za sobą wspaniały orszak napowietrznych wieszczek w szatach z bieli i srebra.
Józia długo nieruchomemi oczyma patrzyła na fantastyczną grę obłoków, które, łamiąc się w rozliczne kształty, po przez przezroczyste ciała swoje przepuszczały łagodny blask księżyca. Zaplotła ręce i oparła je o wilgotną szybę, zarazem głowa jéj nieco w tył się odgięła, niby pod spadłém na nią ciężkiém brzemieniem. Pierś zadrgała i głośném podniosła się łkaniem, a z oczu płynęły dwie strugi długo powstrzymanych łez i, z bystrością wzburzonego potoku, toczyły się po bladych policzkach.