Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 353.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i ognistszą, a zarazem głos coraz zniżał się, a spójrzenia coraz śmieléj i dłużéj tonęły w twarzy młodéj kobiety. Nagle umilkł, pochwycił opierającą się mu jeszcze dłoń Kornelii, i nieprzeliczonemi okrywał ją pocałunkami. W téj saméj chwili w przyległym pokoju ozwały się kroki pani prezesowéj, i szanowna ta dama niebawem stanęła we drzwiach. Rozmawiająca para nie zaraz dostrzegła jéj obecność, i pani prezesowa miała czas dosłyszéć, z cicha zamienione, następujące wyrazy:
— Gustawie! Gustawie! co czynisz, na Boga? dokąd mnie prowadzisz? Jam już do żadnéj myśli nie zdolna! Zlituj się... wszak przysięgłam...
— Luba! najdroższa! aniele! bogini! Uspokój się! prowadzę cię do szczęścia! Ty mnie kochasz... kochałaś zawsze... zapomnij o wszystkiém...
Tu pani prezesowa chrząknęła. Skromny ten i podrzędny akt człowieczego organizmu nigdy może w niczyich uszach nie rozległ się z tak przerażającą grozą, jak teraz w uszach pana Gustawa.
Zerwał się on z kozetki, na któréj siedział, i jak człowiek, który nagle się zbudził, patrzył przed siebie osłupiałym wzrokiem. Ale Kornelia nie zerwała się z miejsca i nie okazała najmniejszéj oznaki przestrachu lub pomieszania. Zasunęła się głębiéj tylko w kąt sofki i, najspokojniéj skrzyżowawszy ręce na piersi, zwróciła głowę w stronę drzwi, w których, w nieruchoméj postawie, stała jéj matka.