Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Wesoła teorya i smutna praktyka 367.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wzruszenia, pociągnął za taśmę dzwonka i szerokiemi krokami, zacierając ręce dla rozgrzania się, począł przebiegać pokój. Chodził i chodził, rad nie rad wysłuchał dobréj już połowy wojennego marsza czarnych narodów, a nikt ze służby nie zjawił się na odgłos jego dzwonka. Zadzwonił po raz drugi i z tém samém niepowodzeniem. Za trzecim dopiéro razem wbiegł do pokoju służący w czarnym fraku, białéj kamizelce i z nadzwyczajnie roztargnioną twarzą.
— Dajcie mi jeść! — zawołał doktor Władysław i z niecierpliwością, któréj pohamować nie mógł.
— Co pan rozkaże przynieść sobie?
— Cokolwiek!
Służący wyszedł i, po upływie sporego kwadransa, wniósł do gabinetu tacę z kilku talerzami, na których znajdowały się cukry, pomarańcze, konfitury i tym podobne przysmaki.
— Czyś oszalał! — krzyknął pan domu — mówiłem ci, abyś mi przyniósł jedzenie, a ty mi przynosisz łakocie!
Lokaj stał nieruchomy z tacą w ręku, a twarz jego coraz bardziéj stawała się roztargnioną. Co chwila spoglądał na drzwi, jak człowiek, któremu bardzo się śpieszy, i który stoi, jak na rozżarzonych węglach.
— Czy nie zostawiono dla mnie obiadu? — zapy-