Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Westalka.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
Helia (sama, podnosi głowę z nad rzeźb ołtarza).

Żądłem gadziny wpiła się we mnie i Syzyfowi nie tak ciężko toczyć skałę, jak pamięci mojej straszne jej słowa. Takiemi pewno w państwie podziemnem rozpaczają cienie przeminionych. Lecz ja rozpaczy znieść jeszcze nie mogę! Taki niepokój mną wstrząsa, tak na łożu Prokrustowem mię rozciąga, że czuję wyciekającą z siebie młodość... więdnę... jak marny robak po ziemi wić się pragnę... (z krzykiem) Westo, ratuj! Westo, wiecznie młoda... jam tak młoda!... (Pochyla głowę ku samej ziemi i twarz ukrywa w dłoniach).

Drzwi umieszczone naprzeciw tych, przez które wchodziły westalki, uchylają się i cicho, ostrożnie wchodzi przez nie stara mamka Helii, Gigea. Przez drzwi, które zostają wpółotwartemi, widać drzewa ogrodu, białe kwiaty, świecące na niebie gwiazdy.


Gigea (zatrzymuje się w pobliżu ołtarza i przy świetle płonącego na nim ognia liczy złote monety).

Same sestercye! Na Wenerę, wszakże to garść samych sestercyów rzucił mi ten młokos! Dopóki trzymałam je w łapie, myśleć mogłam, że są drobiazgiem; ale teraz widzę, widzę... dwie, cztery, ośm... oj, oj! dziesięć! oj, oj, oj! dwanaście, piętnaście, dwadzieścia! Jeszcze nigdy żadna wspaniałomyślność tak hojnie za żadną podłość nie zapłaciła! Ehe, clarissimusem jest ten, kto tak płaci, clarissimusem, choćby go matka ociemniałym urodziła! Dobrze, najjaśniejszy, dobrze! Będziesz gorliwie przez Gigeę usłużonym! Tylko, jak ja się do niej wezmę? (patrząc na Helię). Leży, biedactwo, na ziemi rozciągnięta, z twarzą w rękach, jak nieżywa! No, i nie szkodaż to, aby taka młodość tak marniała? Karmiłam ją piersią swoją; sprawię téż, aby skosztowała najsmaczniejszego mleczka, jakie sączy z siebie życie. Gdybym nie uczyniła tego dla clarissimusa,