Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzuciła się ku zegarowi, wyciągając doń obie ręce. Niestety! czarowne zjawisko, po wygłoszeniu piątéj z południa godziny, zapadło szybko w niewidzialne głębie zegara; Lusia w mgnieniu oka téż ochłonęła z doświadczonego wrażenia i, poważna znowu, z rękoma wsuniętemi w rękawy sukni, usiadła na uprzedniém miéjscu.
W kuchence, zbudzona przez kukułkę i wykrzyk Lusi, pani Aniela zerwała się z tapczana, przelękniona tém, że spała tak długo i, zgarniając obiema dłońmi rozrzucony we śnie warkocz, a przecierając senne jeszcze oczy, wołała:
— Julku! czy ojciec śpi jeszcze? Julku! samowar nastaw! prędzéj tylko! Mój Boże, jakżem ja zaspała! Ojciec już nie będzie miał czasu przed wyjściem do biura porządnie wypić herbaty!
Żywa bardzo, choć ciężka nieco, z wyrazem niepokoju i zakłopotania na czerwieńszéj, niż kiedy, twarzy, przebiegła bawialnią, wszedłszy do sypialnego pokoiku, na palcach, z ostrożnością niezmierną, zbliżyła się do łóżka, na którém snem kamiennym usypiał pan Marcelli, i dłoń swą na czole jego położyła. Rzecz szczególna! ręka jéj zgrubiała, ciężka, powleczona skórą czerwoną i szorstką, dziwnie miękko, łagodnie, pieszczotliwie nawet spoczęła na bladém, suchém i mnóstwem drobnych zmarszczek okrytém czole mężczyzny. Być może, iż dobroczynne złudzenie sprawiło, że cofnął się on w téj półsennéj chwili ku najmłodszym swym latom, że zdało mu się, iż w ojcowskiéj zagrodzie czoła jego dotyka młoda gałązka brzozy, lub skrzydło białego motyla; bo otworzył oczy pełne blasku i życia, a kąty ust jego podniosły się i zarysowały uśmiech wesoły. Z tym wyrazem na twarzy, pan Marcelli wydawał się innym wcale, niż zwykle, człowiekiem. Możnaby powiedziéć,