Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pytając: cóż? cóż? i w których pan Marcelli, zaledwie dotknąwszy obiadu, po obiedzie nie znajdzie w parogodzinnym śnie odpoczynku i zapomnienia, bo sen spędzą mu z powiek trwożne światełka, błądzące w ostygłych jego źrenicach.
Trwoga ta przecież, którą Ryżyńscy uczuwali przed wypadnięciem z żółtego gniazda pod lazury niebios i pomiędzy kamienie ojczystéj ziemi, była tłem tylko, usianém pomniejszemi może w położeniu ich, niemniéj jednak dolegliwemi niepewnościami. Były to niepewności takie, jakich zazwyczaj doświadcza człowiek, wiedzący, iż lada chwila, w osobistą godność jego, w tę zresztą — kto wié? — robakom nawet może przyrodzoną właściwość, jaką jest miłość własna, ugodzić może ostrze obelgi. Ludzie w ogóle, a zatém i zwierzchnicy biurowi, miewają usposobienia różne, a wśród usposobień tych istnieją: kaprys, uprzedzenie, antypatya i tym podobne psychiczne objawy, którym zapobiedz niepodobna, ale które przewidywać można. Ilekroć zaś zdarza się, że ludzie w ogóle, a zwierzchnicy biurowi w szczególności, pofolgują tym władzom, istniejącym w przyrodzeniu człowieczém, — a zdarza się to dość często, — tylekroć wyniknąć ztąd mogą rozmaite następstwa, z których jedném jest to, że ten i ów wraca do domu swego tak, jak nieraz wracał pan Marcelli, nie z trwożném już światełkiem, lecz z ponurym ogniem w oczach, z piersią oddychającą ciężko, z głową, z któréj wichry bólu i gniewu wymiotły aż do ostatniéj wszystkie myśli spokojne i jasne.
Kiedy pan Marcelli wracał do domu w usposobieniu takiém, pani Aniela zgadywała od razu, co było. Nigdy jednak nie zapytywała go, zaraz w chwili powrotu: jak to było? Po obiedzie dopiéro, o szaréj godzinie, widząc, że