mąż nie zamierza udać się do małéj sypialni na poobiedni spoczynek, siadała obok niego na rozłożystéj kanapie i, przychylając głowę swą ku głowie jego, zapytywała szeptem:
— Cóż się tam stało? za co? jak?
Czasem odpowiadał jéj krótkiemi i niechętnemi wyrazy; częściéj jednak, gdy zmrok szarą oponą przysłaniał okno, czarne cienie, nakształt podartéj krepy, zalegały sufit, zegar na ścianie chrypliwym szeptem prawił swe wieczne monotonne: tak-tak! gdy z ulicy, ciągnącéj się kędyś w głębokim dole strzelały ku górze i aż tu dolatywały przeciągłe, boleśne dźwięki katarynki; w melancholijnéj porze téj, w któréj kochankowie szepczą najmiłośniéj, a poeci najrozkoszniéj marzą, pan Marcelli w suchą, bladą dłoń swą ujmował rękę żony i szeptać coś do niéj zaczynał tak długo, jak nigdy w innych porach nie zwykł był mówić. Być może, iż wrażenia, doświadczone w dniach owych, wstrząsały istotą jego i wskrzesały zdławione jéj energie; bo z ciężkiego szeptu jego wybijały się od chwili do chwili, głośno wymawiane, słowa gniewu czy żalu, na które pani Aniela pragnęła snadź odpowiedzieć słowem nadziei, bo często, często wymawiała imię:
— Julek!
∗ ∗
∗ |
Otockiemu na posadzie szwajcara w hotelu Wszech-Krajów wiodło się wcale nieźle; możnaby nawet było powodzenie jego nazwać bardzo dobrém, gdyby nie przesądy pewne, głęboko w nim zakorzenione, a których przełamywanie, z początku szczególniéj, wiele kosztować go musiało. Zwyczajem jest naprzykład, w całym ucywilizowanym świecie przyjętym, że goście hotelowi, w chwili odjazdu, szwaj-