Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i kominach, albo, wznosząc w górę spojrzenia, zatrzymywali je na drobnych gwiazdach, które tu i ówdzie mdło i niestale błyskały wśród rwących się w brudne szmaty obłoków. Czasem deszcz padał, a z za mgły wilgotnéj, rzadkie, oświetlone okna przeciwległych domówstw mrugały łzawo, jak chore, lub zapłakane oczy.
— Ciekawam — zaczynała Lusia — co tam może być i kto tam żyje za temi oknami?
— Ot co może być! Takie same pewno żółte ściany, jak u nas, i tak samo pewno uczą się tam ludzie po łacinie, po grecku i dyabli wiedzą po jakiemu; co się zaś tycze życia... to chyba kiedyś będzie ono...
Nie dokończył, bo z przyległéj izdebki ozwał się głos pani Anieli:
— Otworzyliście tam okno! mieszkanie wyziębnie i jutro trzeba będzie furę drew spalić! Zamknijcie zaraz i — uczcie się!
Julek z trzaskiem zamykał lufcik i, robiąc na Lusię tak straszne oczy, jakby ją żywcem chciał poźrzéć, zdławionym głosem wymawiał:
— Uczmy się! No! uczmyż się!
Siadali znowu przy stole i tym razem zaczynali już pisać, to jest: co chwila porywali dykcyonarze i, po mozolném a długiém przewracaniu kartek, zapisywali znalezione tłómaczenia niezrozumiałych im wyrazów.
Tłómaczyli. Po skończonéj robocie, przed oczyma ich leżała mozaika wyrazów, najdziwaczniéj powiązanych, w którą przez długie parę minut wpatrywali się oboje szeroko rozwartemi oczyma.
Czytali wykonane przez się prace, odczytywali je półgłosem, aż nakoniec jednocześnie podnieśli głowy, spojrzeli sobie w oczy i wybuchnęli głośnym śmiechem. W śmie-