Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i chmurne, usta milczące, śmiech rzadki, cichy i smutny raczéj, niż wesoły.
Myliłby się ten, ktoby mniemał, że obecność dwóch tych młodziutkich istot napełniała gniazdo, w którém wzrastały one, śpiewem, śmiechem, szczebiotem, będącemi, według wyobrażeń ogólnych, nieodłącznemi attrybutami gniazd wszelkich. Julek i Lusia śmieli się rzadko, a nie śpiewali i nie szczebiotali nigdy. W jedynéj, wolnéj od nauki, porze dnia, pomiędzy obiadem a zapaleniem lampki, siedząc przy oknie i patrząc na spływające w dół morze dachów, albo na suche linie kominów i połamanych gzémsów, podobni stawali się do dwu ptaków, którym warstwa zgęszczonego powietrza ociężyła skrzydła i które, osiadłszy na piasczystéj ławie, tęsknym wzrokiem wypatrują źdźbła zieleni, lub promyka słońca. Czasem przysuwali twarze blizko do okna bawialni i dojrzéć usiłowali ulicę, ciągnącą się w dalekim dole pstrym i ruchomym szlakiem. Nie widzieli jednak nic, bo oddalenie zacierniało barwy i linie, sprowadzając postacie ludzkie do rozmiarów lalek; a jedynemi głosami, które ztamtąd dolatywały ich uszu, był głuchy, podziemny jakby, grzmot kół, i niekiedy tony katarynki, które, topiąc się i rwąc w powietrzu, dochodziły tu oderwanemi, przeciągłemi jęki.
Chmurność ta była piętnem, złożoném na czołach ich przez atmosferę, wśród któréj wzrastały ich duchy, przez składające atmosferę tę pierwiastki bólu, znużenia, powszednéj troski i grobowéj ciszy. Pierwiastki te istniały w zielonéj wiosce, w któréj Lusia otrzymała pierwsze wrażenia sierocego życia, w oszklonéj izdebce odźwiernego, w żółtych ścianach kancelisty i daléj jeszcze, daléj jeszcze, daléj, pośród wrzaskliwych nawet ulic miejskich, w wielkich salach, będących zbiornikami nauki, na polach rozle-