Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wie mało, jak ja. Trzeba, Anielko, abyś zwróciła na nich pilną uwagę: co robią? Czém się bawią? Co ich zasmucać, albo co im szkodzić może?
Panią Anielę ogarnął żal wielki i szczery.
— O mój Marcelli! — zawołała — zdaje się, jakbyś nie wierzył, że Julek jest całém szczęściem mojém, i że dla téj biednéj dziewczynki także robię wszystko co mogę i powinnam. Nieustannie przecie są one pod okiem mojém. Pilnuję ich, karmię, jak mogę najlepiéj, przestrzegam, do nauki napędzam, oszywam, własnemi rękoma ubieram, gdy wychodzą z domu. Cóż więcéj nad to uczynić mogę?
Uśmiechała się mówiąc to, ze zwyczaju, dla złagodzenia słów swych, które się jéj wydawały zbyt ostremi; lecz usta jéj drżały z żalu, a błękitne zmęczone oczy zachodziły łzami.
— Może zanadto męczą się nauką? — z cicha zauważył pan Marcelli.
Pani Aniela spojrzała na męża z za łez, ale ze szczególną powagą i ze szczególną téż posępnością wymówiła.
— Marcelli! ty wiesz, ty sam najlepiéj wiész, jak ciężkiém jest życie — bez nauki.
Spojrzał na nią, zdziwiony może powagą i niemą surowością jéj głosu, a dostrzegłszy na téj łagodnej twarzy, która dotąd same tylko dla niego miała uśmiechy, bolesne wzruszenie, w milczeniu już pocałował jéj rękę, wziął czapkę ze srebrną gwiazdką i wyszedł na miasto. Skierował się wprost ku hotelowi Wszech-Krajów i po chwili wchodził do oszklonéj izdebki szwajcara.
Otocki, podnosząc głowę z nad ksiąg rachunkowych, uprzejmie, lecz z pewnym odcieniem trwogi, powitał przybyłego: