Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie próżnuję; a jednak, ot, dożyliśmy lat naszych. Zresztą, za rok już Julek skończy gimnazyum... potém pięć lat tylko uniwersytetu i będzie z niego — człowiek. Zostanie doktorem, będzie miał praktykę ogromną i, choć bez pracy pewnie się nie obejdzie i wtedy, to jednak wcale go ona tak męczyć nie będzie. Odpocznie sobie... a kto wié? może i my przy nim odpoczniemy trochę.
Przy ostatnich słowach zgasiła lampkę, a w minutę potém już chrapała. Czy pan Marcelli był uspokojony temi słowami? nie wiadomo. To tylko pewna, że w najbliższą niedzielę nie poszedł do kolegów na proferansa, ale wieczór cały przesiedział z żoną i synem, usiłując zawiązać z tym ostatnim rozmowę, która nie szła jakoś. Po prostu nie przywykli byli przestawać z sobą. Zamieniali się krótkiemi zapytaniami i odpowiedziami, przy czém ojciec wydawał się zmieszanym, a syn znudzonym. Skończyło się na tém, że Julek przyniósł z kuchenki książkę jakąś w szaréj oprawie, z wypadającemi kartami i czytać ją zaczął. Pan Marcelli wyciągnął po książkę długą swą, bladą rękę.
— Co to czytasz, Julku? — zapytał.
— Socyologią — odparł chłopak, z miną człowieka, który, wymawiając słowo jakieś, pewnym jest, że go słuchacze nie rozumieją. Jakoż pan Marcelli nie zupełnie jasne miał pojęcie o znaczeniu słowa: socyologia. Przytém książka była niemiecka i przedstawiała dlań zbiór niepojętych a dziwacznie wyglądających gzygzaków. Odsunął téż ją ku synowi ruchem zdradzającym zniechęcenie i, zamyśliwszy się, ponuro patrzał w ziemię. Pani Aniela, która w niedzielne wieczory nie oddawała się szyciu i cerowaniu, myjąc w kuchence szklanki i składając starannie bieliznę stołową, gwarzyła z siedzącą na tapczaniku sąsiadką o cenach mięsa