Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle zawołał:
— Ależ śliczna jesteś na prawdę! No, no! pierwszy raz spostrzegłem, że masz takie cudne, ogniste oczy i w całéj sobie cóś... cóś takiego...
Nie dokończył. Nie umiał określić nazwą żadną czaru tego, którym w téj chwili oblała się przed nim postać téj dziewczyny. Nie pochodził przecież czar ten z czego innego, tylko z niezmiernego zapału jéj, który ją całą napełniał i jakby podnosił, a był tém gwałtowniéjszy, że cele, ku którym wzbierał, były nieokreślone, że, jak istnieje w świecie naiwna wiara i miłość, tak w niéj istniały naiwne, przedmiotów swych nieświadome, pragnienia. Nie mógł przecież nie rozumieć, że u samego źródła swego pragnienia te były szlachetne. To téż po chwili dodał:
— I nie tylko śliczną jesteś, ale także rozumną i pełną dobrych chęci dziewczyną!
Ona przecież obojętnie przyjęła pochwały jego. Nie przyjmowała nawet, bo nie słyszała ich wcale.
— Julku! — mówiła ze złożonemi dłońmi i prośbą w oczach, — mów, mów mi o wszystkiém, ucz mię, kieruj mną... tyś taki rozumny, tyś tyle już nauczył się, widział, żył...
Zamyślił się na chwilę. Uśmiech głębokiego zadowolenia igrał na ładnéj jego twarzy. Czuł, że stawał się, po raz pierwszy w życiu, mistrzem czyimś, że rozpoczynał czynność apostolską i propagatorską, o któréj zaszczytach i potrzebie tyle słyszał, ku któréj czuł pociąg wielki, która zadawalniała i dumę jego, i to, co mienił przekonaniami swemi.
— Pocóż więc, — rzekł, — prawiłaś mi o jakichś lekcyach, które dawać będziesz, i o jakimś kawałku chleba dla siebie i dziada?