Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziadka szwajcara, skrzydła te wyrastać jéj zaczęły; lecz, niewzmacniane, zaniedbane, przy zetknięciu się ze szpargałami, czytanemi w kuchence, — odpadły. A nie należała do rzędu tych, którzy bez skrzydeł, więc bez wielkiéj miłości jakiéjś i myśli, żyć i czuć się szczęśliwymi mogą. Teraz miała już to, czego potrzebowanie nurtowało ją do dna głuchém cierpieniem i dolegliwą nudą. Dowiadywała się nakoniec, jakim był świat ten, a jakim być może i powinien? czego trzeba do szczęścia ludzkości? i że zdobywanie szczęścia tego ma być zadaniem i szczęściem jéj życia. Naturalnie, dawanie lekcyj, w celu zdobycia powszedniego bytu dla siebie i starego dziadka, wydawało się jéj teraz mroczną jakąś, ciasną, błotnistą niziną. Całą istotę jéj coraz potężniéj i rozkoszniéj rozpierały wołania: na szczyty! na szczyty! w płomienie ofiarne! w jak najszerszą, swobodną, swobodną przestrzeń!... A gwar i ruch stołeczny, starcia się zdań i sądów w poufałych a mądrych i uczonych kołach, a na każdym kroku spotykanie tam sposobności nauczania i nawracania, a przez to i uszczęśliwiania kogoś!... Dziewczyna zasłaniała dłonią oczy olśnione i wołała: to raj! a gdy potém, ze szczytu wzgórza, spojrzeniem ogarniała miasto rodzinne, niby w całun, w bolesne swe losy spowite, odwracała wzrok i szeptała: to grób!
Szli obok siebie ścieżką, okrążającą malownicze wzgórze, i podniesionemi głosami rozprawiali o najtrudniéjszych przedmiotach myśli i badań ludzkich; stawali nad brzegiem rzeki i błękitnym jéj falom rzucali najwspanialsze imiona i najśmielsze hasła ludzkości; na mchach leśnych lub polnych kamieniach siedząc, a dumnie podnosząc odkryte swe głowy, rozwiązywali najzawikłańsze zagadnienia, godzili