Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dobroczyńcy ludzkości. Lecz ku rozmarzonéj dziewczynie téj, zarówno jak ku zuchwałemu jéj towarzyszowi, dolatywały tylko błyski ważących się w oddali idei, a w błyskach tych widzieli oni odbite ich widma. Linie widm były mętne, porwane, lecz dla tego właśnie nie było w nich nic twardego, ani ostrego. Były one rozwiewne i lekkie, i dla tego wydawały się do ujęcia łatwemi; a taka biła z nich jasność, że znikały w niéj wszystkie skazy ich i próżnie.
Z extatycznéj zadumy budził najczęściéj Lusię głos Julka. Wtedy zwracała się ona ku niemu, i rozmowę z nim, do któréj skorą zawsze była, zaczynała od słów:
— Julku, my ludzie trzeźwi...
On zwykł był mawiać o niéj i o sobie:
— My realiści...
Tak przeżyli parę miesięcy letnich, a w miarę, jak zbliżał się dzień odjazdu Julka, Lusia stawała się coraz posępniejszą i w głębi duszy niemal zrozpaczoną.
— Pojedziesz, — mówiła, — i będziesz tam bezemnie działał i cierpiał!...
— Będę w całéj pełni używał życia! — W jéj dykcyonarzu nie było wyrazu: użycie. Jedyny to był wyraz, który z ust jego do jéj myśli nie przeszedł. Natomiast mawiała często o cierpieniu.
— Pragnę cierpieć, — powtarzała coraz częściéj, — byleby za ideę naszę, byleby z tobą i ze wszystkimi nowymi ludźmi!
— Cierpiéć! po cóż cierpiéć? Cierpienie nie powinno całkiem istnieć na ziemi, ani dla mnie, ani dla nikogo....
— Jednak, — w zamyśleniu szeptała Lusia, — ja czuję, że cierpienie może być szczęściem, że poświęcić się, choćby