Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lusiu! — powtórzył i, choć stał tuż obok niéj, zbliżył się bardziéj jeszcze.
— Co, Julku? — zapytała z pieszczotą w głosie.
Postawa jego, butna zazwyczaj i zuchwała prawie, stała się nieśmiałą i niezręczną; wahanie się, niemal lękliwość brzmiała mu w głosie, gdy, wziąwszy ją za rękę i głęboko patrząc jéj w oczy, zaczął znowu:
— Lusiu! wiesz? ty jesteś nietylko energiczną i rozumną dziewczyną, ale téż — bardzo ładną! Pragnąłbym porwać się... unieść gdzieś daleko i być z tobą w jakiéjś samotności odludnéj... w jakiéjś ciszy niezmąconéj...
Przerwała mu nagłem wysunięciem ręki z jego dłoni i wykrzykiem:
— Nie, Julku! nie! nie!
— Co nie? co nie? — pytał z cicha i namiętnie, usiłując ramieniem kibić jéj otoczyć. Lecz ona cofnęła się w tył, gibka i sprężysta, a stając o parę kroków i, nie podnosząc na niego oczu, szepnęła jeszcze:
— Nie, nie, nie, Julku!
Widać było, że ona, tak śmiała tam... pośród wzgardliwych uśmiechów i niechętnych spojrzeń walczyła teraz z nieśmiałością i zawstydzeniem dziewiczém. On także stał nieruchomy, nieśmiały i tylko z pod brwi, ukradkiém, pożerał ją spojrzeniem.
Wzmogła się nakoniec w odwagę i stanowczość, a prostując drobną swą kibić, z pałającém licem, mówić zaczęła:
— Nie, Julku! ja nie chcę, żebyś ty się kochał we mnie i o tém mi mówił. My, realiści, powinniśmy rzeczy po imieniu nazywać! My, ludzie trzeźwi, powinniśmy jasno patrzeć na uczucia nasze. Otóż — choć mi to przykro... mó-