Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bronić; Otocki zbliżył się do wnuczki i, biorąc obie jéj ręce, nie tylko spokojnym, ale nawet zimnym głosem mówić zaczął:
— Nie pytam się ciebie, gdzieś była i co robiłaś przez te długie, śmiertelne godziny, w których ja oczekiwałem tu powrotu twego. Nie mów mi nic; bo jeżeli słowem potwierdzisz mi w żywe oczy to, co czynem dziś okazałaś, lękam się, abym nie zapomniał, że jesteś dzieckiem mego biednego syna i że kiedyś byłaś moją najdroższą pociechą i nadzieją...
Lusia zaczęła drżeć i wyrwała ręce z dłoni dziadka.
Przytłumionym już i trochę drżącym głosem mówił daléj:
— Nie mów nic. Nie chcę wiedzieć o niczém, a raczéj wiem... Ale ratować cię muszę i dla tego chciałem cię dziś jeszcze zobaczyć, aby ci powiedzieć, że masz wybierać się w drogę. Za dwa dni... końmi, które dla ciebie najmę, z panią Ryżyńską, u któréj to wyprosiłem, pojedziesz na wieś, tam, gdzie przepędziłaś pierwsze lata swego dzieciństwa...
— Ja! tam! W ten zakąt ciemny jak grób? Za nic! — odpowiedziała, z razu z oburzeniem i zdumieniem, potém stanowczo.
Otocki, jakby nie słyszał jéj, mówił daléj:
— Za utrzymanie twe płacić będę. Nauczą cię tam gospodarstwa wiejskiego, a wzamian ty uczyć będziesz dzieci twéj dawnéj opiekunki.
Usunęła się o kroków parę, skrzyżowała ramiona i z brwią ściągniętą, z posępnym błyskiem oczu, wyrzekła krótko i ostro:
— Ani na guwernantkę, ani na ochmistrzynią stworzoną się nie czuję. Nie pojadę za nic.