Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Widma 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Otocki nie był już daléj panem usposobień swych, gwałtownych z natury, a tylko przez miłość dla niéj i poszanowanie dla smutnéj pamięci jéj ojca na wodzy trzymanych. Postąpił do niéj krokiem porywczym i, przeszywającym wzrokiem w twarz jéj patrząc, przez zaciśnięte zęby wymówił:
— Więc na cóż? na cóż stworzoną jesteś? Czy na jednę z tych zgubionych istot, które w hańbie kąpią poczciwe imię ojców?...
Jęknęła głucho i, wywołane krwawą obrazą, łzy strumieniem popłynęły z jéj oczu. Ale teraz i Julek także wystąpił z cienia, a stając pomiędzy dwojgiem srodze zwaśnionych ludzi, z gniewem, którego tłumić nie myślał, zawołał:
— Ja nie pozwolę, abyś pan znieważał ją i łzy z jéj oczu wywoływał w obecności mojéj!
Kiedy Otocki spojrzał na młodzieńca tego, którego bluza krwawo barwiła się nawet przy słabém świetle lampki, a w którego ręku połyskiwały sterczące przy czapce pawie pióra, wszystka krew buchnęła mu do twarzy. Przez chwilę spodziewać się było można, że pomiędzy dwoma ludźmi tymi zajdzie coś strasznego. We wzroku obudwóch malowała się nienawiść i pogarda. Jednakże, po chwili nieprzytomnego prawie wzruszenia, Otocki opanował się znowu i głosem, który trząsł się i zamierał mu w gardle, rzekł:
— Pana nie znam. Nie wiem, kto jesteś, zkąd przybywasz... to tylko sprawia mi ból niewysłowiony, że dziewczynę tę, noszącą imię moje, pod jednym z tobą dachem zostawić jeszcze muszę. Cóż robić? nie mam swojego... o! gdybym go miał wprzódy!..
Przestał mówić i wlepił w twarz wnuczki wzrok, pełny tak bezgranicznéj, ponuréj boleści, że w niéj drgnęło