Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z życia realisty 169.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

słem i jeszcze jakiś przysmak tego rodzaju i wołając z całéj siły na syna ogrodnika:
— Wasylek! Wasylek! pójdź, to ci coś dam!
Poczém oddał to, co niósł, towarzyszowi i, swawoląc, wycałował go w oba policzki.
Pan Mieczysław spojrzał w stronę, z któréj się okrzyk rozległ, pokręcił wąsa, pociągnął z fajeczki i rzekł do mnie z uśmiechem:
— Jak pan myślisz? ten malec będzie miał dobre serce, jeżeli mi go ludzie na szerokim świecie nie zepsują! — dodał i brwi mu się zsunęły.
Powiedziałem mu, że najzupełniéj potwierdzam i podzielam jego zdanie i rozmawialiśmy w ten sposób chwil kilka przy wesołym akompaniamencie dziecinnych głosów. Przez ten czas pani Zofia parę razy ukazała się na dziedzińcu, w słomianym o szerokich brzegach kapeluszu, który osłaniał twarz jéj od słońca i, przemówiwszy coś do dzieci, raz pochyliwszy się nad najmłodszém, aby mu poprawić sukienkę, odchodziła do dalszych zabudowań w towarzystwie dwóch sług, które szły za nią z koszami w ręku. Mimowoli pomyślałem, że ludzie ci dziwnie szczęśliwi byli. Otaczał ich dostatek, spokój, piękna natura, logiczni we wszystkich czynnościach swoich, zgodni z samymi sobą, wierni pojęciom swoim i usposobieniom, wiedli ciche życie, ozdobione miłością rodzinną i oblane błogosławieństwem ludzkiém. Pozazdrościłem im wewnętrznie tego spokoju i moralnego zadowolenia, od