Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 098.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ślizgnęła nawet parę razy. Leon patrzał za odchodzącą, wahał się, co ma zrobić; wreszcie, jakby powziąwszy postanowienie, przyśpieszył kroku, stanął obok niéj i rzekł:
— Przepraszam panią za śmiałość moję! nieznajomy, nie odważył-bym się nigdy przemówić do niéj, lecz widzę, żeś pani przestraszona wypadkiem; ślizko jest, sań mnóztwo jedzie ciągle i drugi podobny może się zdarzyć. Pozwól pani podać sobie rękę.
W głosie jego było tak głębokie uszanowanie, taka prawda i szczerość jakaś serdeczna, że kobieta stanęła. Spojrzeli na siebie pod światłem latarni. Ona podniosła na niego pełne dobroci, a zarazem jakiéjś poważnej, spokojnéj godności spojrzenie; on patrzał na nią z zajęciem i głębokim szacunkiem. Przyjęła ramię, które jéj podawał, i przez chwilę szli, milcząc.
— Wyratowałeś mię pan od śmierci, winnam panu wdzięczność — zadźwięczał miękki, srebrny głos nieznajoméj.
Leon przez wrodzoną delikatność i znajomość świata czuł, że każde grzeczne słowo, jakie-by jéj powiedział, było-by w położeniu, w którém znajdowali się, obrazą i niegrzecznością.
— Przykro pani być musi — rzekł po krótkiém milczeniu — przechodzić ulicę w tak złą pogodę i saméj jednéj.
— Jest to koniecznością dla kobiety, niemającéj