Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nął, zawahał się przez chwilę. Wstąpić, czy nie?... choćby ten ostatni raz... Potém szybko postąpił i wszedł na schody.
Helena była dnia tego zupełnie już zdrową. Ubrana w ciemną sukienkę, blada była, jak zwykle, pod koroną swoich czarnych warkoczy, oplatających jéj czoło i spływających na ramiona. Ale w bladości téj był jakiś żywy koloryt, jakby wewnętrznego rozpromienienia. Oczy jéj błyszczały jakby z pod powłoki rozkosznego marzenia; na ustach zawisł uśmiech nadziei.
Z tém marzącém spojrzeniem i słodkim uśmiechem spotkała Leona, podała mu rękę, którą on długo zatrzymał w swéj dłoni, i wymówiła proste: „dzień dobry” głosem, w którym młody człowiek cały świat uczuć dosłyszał.
— Czy szanowny konsyljarz — rzekła po chwili, śmiejąc się swobodnie — pozwoli mi dzisiaj wyjść na miasto?
— Dziś jeszcze nie — odpowiedział Leon, z zachwytem patrząc w jéj twarz. — Dzień jest chmurny i mglisty, wilgoć mogła-by pani zaszkodzić; jeżeli jutro będzie sucho i słońce zaświeci, sam poradzę pani krótką przechadzkę. — Helena spojrzała w okno.
— Prawda — rzekła, — że dziś pochmurno i dżdżysto, a dziwna rzecz — dodała znowu z uśmiechem, — od rana zdawało mi się ciągle, że słońce świeci.
Dnia tego ani przez chwilę słońce nie jaśniało na