Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 273.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ bądź pan spokojny, — rzekł mój ojciec — idź za trumną córki. Ja wrócę na stacyą i zastąpię cię... zrobię wszystko, jak należy...
Trudno powiedziéć, czy Żminda zrozumiał, a nawet dosłyszał te słowa. Oczy jego otwierały się szeroko, powieki mrugały.
— Aha! — zawołał nagle, — wiem już! pójdę! załatwię wszystko, a potém dobiegnę jeszcze w czas, żeby się z nią pożegnać...
Szepcąc to, skoczył ku stacyi. Ojciec mój chciał go powstrzymać. Daremnie.
— Nie mogę! — szeptał, — nie mogę! muszę tam być! a jakże-by inaczéj? Co komu do tego, że mnie... mnie dziecko porzuciło!... Dobiegnę potém jeszcze, dobiegnę!
I biegł ku stacyi.
— Zostań z nim! — szepnął mi ojciec.
Z koczyka wyskoczył młody, przystojny mężczyzna, którego znałem trochę; był to bowiem obywatel wiejski, o cztery mile od nas mieszkający, słynny na powiat cały hulaka i uwodziciel kobiet.
Żminda zdyszany cały wpadł na ganek, zgiął się przed przybyłym dziwnie nizkim, elastycznym ukłonem i prędko bardzo mówić zaczął:
— Niech pan pospiesza, panie łaskawy, na miłość Boga, niech pan pospiesza! podorożną pan ma? ile pan koni życzy sobie? Natychmiast będą! o podorożną proszę... prohony...