Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 276.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

towanie. Skoro jednak powóz zbliżył się ku stacyi, a zwrok jéj spotkał się z ładnym koczykiem, stojącym w pobliżu ganku, szkarłatny rumieniec opłynął bladą i zmiętą dnia tego jéj twarzyczkę, czarne jéj oczy błysnęły z za łez promieniem, jakby uczutéj niewymownéj ulgi. Ucałowała ręce mojéj matki, powoli, chwiejąc się, wysiadła z powozu, i z głową melancholijnie pod zwojami czarnéj krepy schyloną, podała drobną rękę stojącemu na ganku, wykwintnéj powierzchowności, podróżnemu. On pochylił się nieco, głęboko w twarz jéj spojrzał, kilka słów cichych wymówił, poczém zniknęli oboje w głębi mieszkania.
Ale Żminda nie wrócił wraz z innymi. Przy grobie córki zapomniał snadź o stacyi pocztowéj, o obowiązkach swych i o całym świecie. Dzień miał się ku końcowi, zachodzące słońce malowało już na skraju nieba owe ogniste zaniki z fijoletowemi basztami, w których tyle razy tkwiły błękitne, wpół-senne oczy, siedzących pod starą wierzbą, ojca i córki; — a Żmindy nie było jeszcze na stacyi. Późnym dopiéro wieczorem, gdy gwiazdy błyszczały już na niebie, osada cała zdawała się być uśpioną, i tylko czerwone iskry, strzelające rojem z komina kuźni, rozświecały ciemność, zalegającą drogę, stanąłem w fórtce ogrodu i zobaczyłem ciemną jakąś, wysoką postać, wlokącą się bardzo powoli brzegiem drogi, pod ścianą z cicha szumiących klonów i topoli.
Postać ta, ze schyloną głową, minęła bielejący bu-