Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 286.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tników przysłał. Żminda wczoraj spakował na wóz swoje graty i szmaty, a trzy godziny temu pożegnał się ze swoim ogrodem i ze wszystkimi ludźmi, co tu naokoło mieszkali i... poszedł.
— Dokąd-że poszedł? — zapytałem.
— Do Przyborza, co to, pamięta pan, cztery mile ztąd? Zgodził się na ogrodnika u pana Przyborskiego...
— U Przyborskiego! — zawołałem, — jak-to u tego samego, który mu kiedyś żonę wykradł!
Ludzie uśmiéchnęli się, westchnęli i głowami pokiwali.
— U tego samego, — odparła piérwsza pani Jerzowa. — Ot, powiem panu dobrodziejowi, że ten pan Przyborski, choć Żmindzie żonkę kiedyś zbałamucił, nie jest tak bardzo złym człowiekiem. Z nią to on prędko się rozstał. A jakże-by ona mogła siedzieć u niego, kiedy tam, do Przyborza, matka młodego-pana, owdowiawszy, i fortunę swoję, słyszę, straciwszy, na mieszkanie przyjechała. Mówią ludzie, że pan Przyborski moc piéniędzy téj kobiécie dał, i kazał jéj w świat ruszać. Pojechała podobno do Warszawy, i tak kędyś zginęła, że ani ucho ludzkie nigdy już o niéj nie słyszało. Pan Przyborski zaś uciekał przez te wszystkie lata od naszéj poczty, jak dyabeł od święconéj wody. Jeżeli, bywało, jedzie dokąd tędy, to przeleci koło stacyi jak piorun; u dziedzica naszego nawet nie bywał, dlatego może, ażeby przypadkiem