Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 289.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przez całe życie uciułał. Na utrzymanie siebie to nie starczy, ale w złéj godzinie zawsze jaki taki ratutunek byłby... Boję się tylko bardzo, żeby mu tych piéniędzy pan Przyborski nie świsnął tak samo, jak kiedyś żonkę...
W kilka minut po téj rozmowie pożegnałem gromadkę dawnych moich znajomych i puściłem się w dalszą drogę.
Dzień to był jesienny, chmurny. Pomiędzy niebem a ziemią błądziły powiewne obłoki mgieł szarych, a z za nich, jak z za gazowéj obsłony, przebijały się po obu stronach drogi jaskrawe barwy, któremi jesień przyoblokła drzewa. Tu brzoza wysmukła i nieruchoma stała niby słup złoty, owinięty szarym welonem, owdzie drżały w powietrzu blado-różowe listki osiczyny, tam dąb wysoki powiewał w górze wielkim pękiem gorąco żółtego listowia, gdzieindziéj krwawym szkarłatem błyskały grona jarzębin.
Ujechałem spory kawał drogi, daremnie rozglądając się dokoła, czy nie spostrzegę gdzie idącego Żmindy, gdy w miejscu pewném, wśród przerzedzonego zastępu drzew, zobaczyłem drogę boczną, nie szeroką, która, do pocztowego niegdyś gościńca, niby strumień do rzeki, przytykając, biegła już daléj po gładkiém, rozległém polu szlakiem nierównym i pustym. W oddali, szerokiemi budynkami i gajem smukłych topoli włoskich ciemniał dwór jakiś. Przypomniałem sobie dokładnie, że był to Przyborów. Ku