Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 312.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

prędzéj, a przy każdém z nich niemal zatrzymując się, wskazywał nam je palcem, nazwisko jego i gatunek wymieniając.
— A teraz panowie będą łaskawi na kwiaty może spojrzą. Kwiaty, to piękna także rzecz. Zjeść ani sprzedać ich nie można, ale patrzéć na nie miło...
Pochylony ku ziemi, przechodził od krzaku do krzaku i, pokazując nam z kolei najpiękniejsze okazy kwiatów swoich, trzęsącemi się dłońmi rozgarniał troskliwie zielony gęszcz, tu i ówdzie wyrywał zabłąkaną jakąś niepotrzebną trawę.
Obszedłszy dokoła kilka wielkich klombów, wyprostował się nakoniec. Gorący blask słońca padał mu prosto na twarz i uwydatniał mnóstwo zmarszczek, krzyżujących się na żółtawéj, nabrzmiałéj jego twarzy, wkoło warg grubych i bladych. Szybkie chodzenie i długie nachylanie się pod słonecznym skwarom zmęczyło go snadź bardzo, bo kroplisty pot spływał mu po ciemném ogorzałém czole, głowa jego trzęsła się widoczniéj niż wprzódy, a powieki, mrużąc się przed słońcem, przykrywały błękitne źrenice, na-pół senne, na-pół zadowoleniem jaśniejące.
— Bóg łaskaw — wymówił powoli, obie ręce wspierając na chropowatym kołku jakimś, z ziemi podjętym; — Bóg łaskaw — powtórzył. — Odebrano mi pracę jednę, dostałem inną. Wypędzono mię z gniazda mego, w którém dwadzieścia pięć lat przebyłem... znalazłem sobie przytulisko inne.