Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 320.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wilejowani, maluczcy, cisi i ufni, spadną do okrągłego zera.
Pewnego dnia, po odbytéj pod prezydencyą moją burżliwéj i płaczliwéj naradzie wierzycieli, zaledwie zostałem sam jeden w gabinecie moim i ochłonąć zdołałem z przykrych wzruszeń, sprawionych mi łzami, wyrzekaniami, kłótniami i złorzeczeniami ludzi pokrzywdzonych i z prawowitego mienia swego obdartych, gdy oznajmiono mi, że znowu człowiek jakiś życzy sobie widziéć się ze mną.
Po chwili ujrzałem wchodzącego i na progu pokoju nieśmiało zatrzymującego się starca, barczystéj i ciężkiéj budowy ciała, z wielką głową, okrytą mocno siwiejącemi włosami, z wązkim, białym prawie, zarostem, otaczającym żółte, nabrzmiałe policzki. U wyszarzanego lecz bardzo czystego odzienia jego błysnęło mi przed oczyma kilka złocistych guzików — poznałem Piotra Żmindę.
Śpiesznie postąpiłem na spotkanie starca i, uścisnąwszy jego rękę, posadziłem go na wygodnym fotelu. Oddał mi zwykły sobie, powolny i poważny, ukłon, drżąca ręka jego silnie objęła na chwilę dłoń moję, źrenice jego błękitne, zawsze przymglone, na-pół senne, tonęły uporczywie w méj twarzy, ale nie wyrzekł z razu ani słowa. Poruszył wprawdzie ustami, jak człowiek, który chce coś powiedzieć, ale nie powiedział nic. Wydawał się zmieszanym, jakby bardziéj przygnębionym i smutnym. Nie wiem, czy był