Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 368.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Słowom tym tłumnie towarzyszył chór grubych, urągających głosów.
Widziałem, jak po czole Kalińskiego przemknął ciemny, szybki rumieniec, oczy jego zagorzały, jak żużle, zwierzchnia warga drgnęła. Był to jednak błyskawiczny, przelotny moment, po którym na twarz jego wrócił uprzedni wyraz, łączący w sobie stanowczość i energią z łagodnością i żartobliwością. Położył łyżkę, którą wprzódy kilka razy podniósł do ust i, tocząc spojrzeniem dokoła, wstrząsał powoli głową.
— Oj ludzie, ludzie! — zawołał, — żebyście wiedzieli, jakie głupstwa i niegodziwości z gęby waszéj wychodzą, tobyście jéj nigdy nie otwierali. A naprzód o rodzicach moich wara wam plaskać językami! który z was piśnie raz jeszcze o ojcu moim albo o mojéj matce, temu tak przypomnę mores, że mu gwiazdy w oczach zaświecą!
Ci z więźniów, którzy odzywali się wprzódy, chmurnie spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami, chcieli widocznie odpowiedziéć śmiechem, który jednak nie wydobywał się na ich usta. Chlipali daléj strawę swą i milczeli. Kaliński poniósł téż parę razy łyżkę do ust, poczém bez żadnego już uniesienia, owszem, żartobliwym i swobodnym tonem, mówić zaczął:
— Co zaś do tego, że jestem paniczem, a pomimo to dostałem się pomiędzy was, święta to prawda. Niéma jednak tu wcale powodu do śmiechu, moi ludzie,