Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 450.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

upadł na krzesło, ukrył twarz w dłoniach — i siedział nieruchomy. Kiedy po chwili podniósł głowę i spojrzeniem spotkał się z moim wzrokiem, ujrzałem w oczach jego wyraz wstydu i prośby.
— Nie gniewaj się pan, — rzekł z cicha, — nie mogłem wstrzymać się... nigdy już nie uczynię tego...
Chciałem przysunąć się ku niemu i uczyniłem małe poruszenie. Myślał, że chcę odchodzić.
— O, nie odchodź pan byle, nie odchodź — rzekł, przytrzymując mię za rękaw od ubrania. Nie będę już nic mówił, ale chcę słuchać pana długo... długo...
O czémże mówić mu mogłem? Miałem, według uświęconego w podobnych wypadkach i położeniach obyczaju, wysławiać zasługę i uroki cnoty przed nim, którego odtąd jedyną cnotą miało być prawdopodobnie bierne posłuszeństwo, przymusowa, pod groźbą i przez obawę chłosty, spełniana, praca? Miałżem z prawideł i zasad moralnych tworzyć nabożny traktat dla człowieka, któremu wyrok prawa, pozbawiając go na zawsze wolnéj woli, odejmował osobistą odpowiedzialność, bez któréj moralność czczém tylko jest słowem!
Nauczać go cnót, których dopełnianie nigdy już w mocy jego leżéć nie miało, prawić o tém, jak czynić i żyć powinien wtedy, gdy on nad życiem i czynami swemi nigdy już prawa samorządu odzyskać nie miał; było-by robotą płonną i bezsensową, bezużyteczném dręczeniem ducha jego, przez ukazywanie